środa, 25 listopada 2015

dzieciowo

Codziennie dzieci budzą się koło 6 rano (ja oczywiście wcześniej). Codziennie idziemy na przystanek (nie blisko), jedziemy autobusem do szkoły i przedszkola, gdzie dzieci spędzają minimum 9 godzin. Potem przychodzę po nie i idziemy na tramwaj (jeszcze dalej) jedziemy na zajęcia z dzieckiem 1, w piątki też 2. Wracamy do domu po 19. jedzenie/mycie/ czytanie/spanie. Staram sie zachować jakąś normalność, w końcu zajęcia dziecko 1 lubi, inne dzieci też mają a dziecko 1 sie nie daje. Dzisiaj wracałam tylko z dzieckiem 2 (+ jego rowerek i graty) tramwajem. Zasnęło mi na kolanach, ale długo nie pospało.
To nie jest normalne.
Normalne to by było, gdyby dzieci budziły się same (pewnie koło 8), gdyby nie trzeba było martwić się o jedzenie, gdyby po wstaniu mogły wyjść do ogrodu/sadu/lasu, gdzie mogłyby sie po prostu bawić cały dzień jak chcą. Żeby miały swobodny dostęp do książek, sprzętów komputerowych, klocków, materiałów plastycznych, instrumentów desek, sprzętów garażowych, mini laboratorium. Żeby jadły kiedy są głodne, sikały kiedy im się chce, a nie kiedy trzeba wyjść, spały kiedy sa zmęczone a nie kiedy trzeba. Żeby biegały razem z psami, kotami (o ile z kotem się da biegać), kurami, królikami i całą tą menażerią. Żeby decydowały o sobie.
I obiecuję sobie samej, ze doprowadzenie do takiego stanu wiecznej leśnej szkoły będzie pierwszym moim celem jak tylko wygram kupę kasy w lotto.
Ideałem dla mnie jest wychowanie Ronji.
Tymczasem przemierzamy codziennie tą samą długą drogę komunikacją miejską, zamykam moje dzieci dobrowolnie w placówce. Nie takiej złej jak na nasze warunki, ale i tak placówce, gdzie nauczyciel musi nadzorować wybory, nadzorować zabawę, pilnować bezpieczeństwa (po co? Bo mam taką niepopularną opinie, ze lepiej pozwolić dziecku złamać sobie rękę niż złamać mu psychikę), czystości i ogólnie byc organem nadzorująco-egzekwującym. A piszę tu o szkole freinetowskiej, czyli i tak dzieci mają tam więcej do powiedzenia niż w przecietnej podstawówce.
Ja idę do pracy, odsiedzieć bite 8 godzin na tyłku robiąc coś, co nie wnosi nic dobrego do rzeczywistości, po prostu jest. Przynosi kasę w za małej ilości. W tym czasie tracę dzieci. Duże w sumie dzieci, których nie trzeba nosić stale, które chcą bawić się w grupie z innymi dziećmi, a i tak czasem chcą przyjść o czymś chwilę pogadać, a mnie nie ma. A jak jestem to się spieszę (nie złośliwie, po prostu czas mamy okrojony).
Dzieć 2 chodzi w tym tygodniu do przedszkola z kaszlem. Nic mu więcej nie jest, ale przedszkolankom to nie pasuje. I mi też nie. Dziecko chore, nawet tylko trochę, przytula się więcej i częściej, szybciej sie męczy. Bawi się całkiem dużo, nie unika trudnych zadań, ale potrzebuje więcej rodzica. A mnie nie ma, bo odgórny przykaz jest karania procentami premii za chorobę własną lub dziecka. A kasa jest potrzebna i już. Nic z tym nie zrobię, bo nie wiem co bym mogła.

sobota, 14 listopada 2015

żulski sklep

Wiadomo, ze po ciuchy chodzi się do ciuchbudy, czyli , dla niewtajemniczonych - lumpeksu. Dzieki niemu (i znajomym ze starszymi dziećmi) moje dzieci chodzą ubrane jak ludzie. Ale co z innymi potrzebami, takimi jak, w przypadku dziecia2 - potrzeba warcabów? Rozwiazaniem jest żulski sklep.

 Żulski sklep to połączenie komisu i pchlego targu. Nabyć tam można wiele sprzętów różnych. Czystą kasetę magnetofonową, trutkę na szczury (prawie całe opakowanie), maszynkę do mięsa, w różnym stanie rozkładu: gitary, zabawki, sprzęty AGD, kubki, talerze, rowery (te raczej mocno zmaltretowane), dzieła wątpliwej sztuki, tony książek mniej lub bardziej sensownych, filmy na kasetach wideo, ceramiczne kaczuszki, lampy z kloszem z frędzlami.... takie tam niezbędne sprzęty.
Sklep ma specyficzny klimat, 3 babcie, każda w swoim lokaliku i pan Rysiu od Dużych Sprzętów i otwierania boxu. BOX to trzeci lokalik, zamknięty, za to z widoczkiem na ceramiczne figurki tancerek zaraz obok pudełka "Zatrute ziarno". W zeszłym roku była reklama "Resztki tapet - dobre do pakowania prezentów", ale chyba wszystkie resztki już wyprzedali.

Sprzęty są poupychane zajmując całą dostępną przestrzeń, zostawiają przejście dla chudego człowieka (biedni rzadko są grubi w końcu). Jak się człowiek przyjrzy, to rzeczywiście stoją na półkach, nie na sobie, ale trzeba się przyjrzeć, zeby to dostrzec.
Jest też gablotka, z której można kupić order albo grawerowaną łyżkę.

W Żulskim Sklepie nabyłam juz kilka książek: "Harry Potter i insygnia śmierci", "Mała książka o demokracji", jeszcze jakiś niby przewodnik do drzew i motyli.
Wczoraj kupiłam tam warcaby - 1,50z i grę karcianą "Maratony Polskie" - 5z.

Żulski sklep ogólnie zmienny jest, kiedyś chodziły tam tylko okoliczne dziadki z bramy, czuć, a często również widać było otwarty kibel na otwartym zapleczu, ale teraz się cywilizuje (zrobili drzwi) i sądząc po ilościach studentów staje się ważnym punktem na hipsterskiej mapie mojego miasta. Dobrze, że na razie ceny zostają takie jak były.

Także bycie biednym zmusza do zaznajamiania sie ze zwyczajami wiekowych autochtonów...

poniedziałek, 9 listopada 2015

jak nie urok to podwyżka za przedszkole

To taki moment kiedy już wiesz, ze jesteś na bagnie , wiesz, ze się nie wygrzebiesz a tu cię jeszcze jakiś pieprzony utopiec zaczyna wciągać.
Bo oczywiście w placówce nic załatwić sie nie da. I jak zmieniła rada miasta warunki płatności za przedszkole to koniec kropka nie da sie inaczej i zamiast z 300z będę z 400 wyskakiwać co miesiąc za przedszkole. Bo przecież samotne matki świetnie zarabiaja a poza tym maja jeszcze ALIMENTY, więc już bez przesady z tymi dogodnościami.
No i mamy w placówce bardzo empatyczną sekretarkę. Nie da sie. Bo się nie da. Bo się nie da i już. To nie pierwsza taka akcja.
Zawsze mogę wysłać do niej męża jakby co, prawda?

Nosz urwał nać.

Chce mi się ryczeć, ale nie bedę, dzieci nie śpią, poczytać im muszę, jeszcze tylko jakieś 40 minut udawania, że mi wychodzi potem chyba sama pójdę spać.
Jutro niestety sie obudzę. Nie liczę na żadne dobre zdarzenia jak wygrana w totolotka albo cegłówka w głowę, więc możliwość zaśnięcia na stałe też nie wchodzi w grę.

Prawda jest taka, ze nie chce być z nimi sama, nie radzę sobie i nie mam najmniejszych szans na zmianę tej sytuacji. I to też kwestia tylko kasy, bo czas im mogę poświęcić cały, ja dla siebie potrzebuje tylko snu. Ale jak i tak nie dociągam do połowy miesiąca a co tu mówić o końcu, a tu mi jeszcze dowalają przedszkolem i ogólnym brakiem empatii, to się okazuje, że dno w którym jestem ma drugie dno.

niedziela, 8 listopada 2015

Dobry ze mnie człowiek

Telefon znalazłam. Konkretnie to znalazło go dziecko1 na torach przy przystanku. I, chociaż to było dość problematyczne, udało mi się go oddać. I myślę sobie, że w porządku postąpiłam i że w końcu dziecku1 też ktoś tak oddał telefon (ale dużo gorszy).
I jeszcze myślę - sprzedałabym go za 1500 z na alledrogo i miałabym za co przeżyć po mniej więcej 12 listopada do końca miesiąca.
Ale co tam, dobry uczynek został mi zliczony w wielkiej księdze... a nie, pomyłka, jestem ateistką, żadnej księgi nie mam

Miałam weekend urodzinek wśród znajomych moich dzieci. Mam dość, wyprało mnie to psychicznie. I finansowo również, ale psychicznie bardziej.
Dwie urodzinowe skrajności a w obu czułam się źle. Ja nie pasuję nigdzie.
Dzieci o dziwo czuły się lepiej w skrajności 2, bez aranżowanej zabawy i ze starszymi dziećmi w mniejszej ilości, na domówce.

Ja to nie wiem,od stada młodych pięknych i kasiastych mam głowa bolała mnie bardziej, niż od starszych -mamy, taty + kuzynka i kanał National Geograpfic (który ogólnie pomagał).

Potrzebuję butów. Moje sie już rozwalają. Nie widzę w przyszłości wolnych nawet 80z na tanie w taniej buciarni a co dopiero na takie, które przetrwają do końca sezonu, więc użyję butaprenu, może przetrwają trochę dłużej.
Za to wyskoczyłam z 10z na buty dla dziecia2 w ciuchbudzie, czyli sukces.


Nauka holenderskiego po angielsku mi nie idzie ze względu na problem dziurawego mózgu. Wszystko mi z niego wylatuje.
Nawet tan angielski, mimo, że w sumie codziennie go słucham albo czytam, mam na poziomie niskim i pełzającym i już w sumie wiem, ze nic się nie zmieni.

Ogólnie nic się nie zmienia. Stale jest ten sam zapętlony kawałek, urywek egzystencji, w którym staram się przetrwać i stale tak samo mi to nie wychodzi. Potrzebuję po prostu kasy, która da mi poczucie jako takiego bezpieczeństwa, które z kolei pomoże załatać dziury w moim mózgu. Ale oczywiście to absolutnie nie możliwe, i nie działa wmawianie sobie, że jest inaczej i że coś mogę z tym zrobić.



czwartek, 5 listopada 2015

wyskakuj z kasy, matko

Znów muszę zapłacić. tym razem basen dziecia 2 i pianino dziecia1. O ile pianino w MDKu jest finansowo do przyjęcia, basen to porażka. Nieobecny ojciec moich dzieci niby miał zapłacić, ale ups, nie ma już kasy.
W tym miesiący znów oleję czynsz, w końcu nawet jeszcze przedszkola i szkoły nie zapłaciłam, pójdzie mi na to pół wypłaty.

Co tam, twardym trzeba być nie miękkim, bułki kupować zamiast wielu paczek środków nasennych.

"Niech Pani zagra w totolotka, jest 9 milionów" zachęcał mnie starszy pan w tramwaju. To chyba bardzo widać, że moje szanse na zdobycie jakiejś wystarczajacej kasy są tak minimalne.  "ja zawsze gram jak są większe pieniądze" Pewnie, za 2 miliony nie warto w ogóle zwlekać się z łóżka. Głupio mi było spytać ile najwięcej wygrał. Chyba nie za dużo, skoro męczył się tramwajem ze mną i moimi rozwydrzonymi dzieciakami.









Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę z potwornego zagrożenia, jakie sprawia dziecko, które zasnęło w tramwaju, zwłaszcze, ze siedzi na siedzeniu (nie ustępuje miejsca) razem z siostrą. Może spaść! I pobrudzić pasażerom buty chyba. Co z tego, że całkiem duża siostra go trzyma. Dzieci się nie liczą.

Zaczynam uczyć sie holenderskiego. Nie żeby mi to było do czegoś potrzebne, ale jest taki MOOC to czemu nie.

Pozdrawiam słowiańsko moich rosyjskich czytelników :P

środa, 4 listopada 2015

Ogóle zmęczenie materiału

Jestem zmęczona. Budzę się zmęczona, kładę sie spać i zasypiam jeszcze zanim dobrze się położę. Nie ma opcji wypoczynku Dom-szkoła/ przedszkole -praca-szkoła/0przedszkole - zajęcia dodatkowe i do domu a wszystko pieszo/komunikacją miejską z gratami i rowerem dziecia2.
I tak się pocieszam trochę, że moje dzieci jakieś te zajęcia jednak mają, mają o czym opowiedzieć znajomym, którzy wyskakują z 3-cyfrowych kwot za jakieśtam full-wypas rzeczy dla dzieci. Nasze nie są full-wypas, ale nadają sie wystarczajaco.

Skończyłam kurs "The mind is flat". Fajny, chociaż nie było odpowiedzi na pytanie dlaczego niektórzy są taką ekonomiczną czarną dupą jak ja.
Z szaleństw na dziś - kupiłam zarówkę bo 2 tyg temu mi się przepaliła.
I jeszcze nie wymyśliłam odpowiedzi na pytanie dziecia 1 o to dlaczego jesteśmy biedni.

Idę spać, żeby jutro się niestety znów obudzic...

niedziela, 1 listopada 2015

dyniowy król

Nie zdążyliśmy wydrążyć dyni. "Dziecowe" przyszło jakos tak nie idealnie.
Za to jeszcze nic nie zapłaciłam, więc mam złudzenie, ze mam kasę na koncie i przez to chodzę do sklepu po bułki bez strachu o brak funduszy. Nawet kostium dzieciowi 2 kupiłam w lumpie. Dzieć1 dostał zęby.
Szaleję

Biedni nie są dobrymi rodzicami. Jak się całymi dniami chodzi nosząc ten cały strach i ogólny stan poddenerwowania, to moze i można dla tłumu być kwiatem lotosu na tafli jeziora, ale już dla własnych, osobistych dzieci jakoś to nie wychodzi. Nawet jak nie chcę to właśnie one obrywają, a potem przenoszą ten styl na swoje relacje z innymi. Odjazd. Moze opcja sprzedania dzieci bogatym Norwegom i za zarobione w ten sposób korony popełnienia samobójstwa w pięknych okolicznościach przyrody nie jest taka zła... dobra, taki żarcik, trauma może spowodować trwały uraz.
Tyle, że nie wiem, czy funkcjonowanie w takich warunkach również nie powoduje trwałego urazu.

Tak czy siak było halloween, dzieci były przebrane i wesołe, grobów żadnych tu nie mam do obskoczenia, dalsza wyprawa to za długa wyprawa jak dla mnie, a jutro znów od początku straszliwy poniedziałek...

środa, 28 października 2015

co robimy w ukryciu

Nie, nie morduje niewinnych wysysając z nich krew, chociaż w sumie krew ma więcej substancji odżywczych niż powietrze. Nawet to treściwe z centrum miasta w sezonie grzewczym.

Tak czy siak jest kilka rzeczy, które da się robić mając tylko neta i jednym z nich jest nauka. Oczywiście przy dwójce dzieci, bez żadnej pomocy przy nich nie da się nauczyć niczego poważnego,ale są kursy internetowe bezpłatne (mooc-e) z których kilku już skorzystałam. Są po angielsku, więc przy okazji można poprawić rozumienie języka no i są z naprawdę różnych dziedzin. Właście kończę "The mind is flat" był przewidziany na 6 tyg ja kończę po 3 miesiacach... Ale co tam, w końcu nikt tego nei sprawdza.

Bywają dni, kiedy po prostu nie mam siły do niczego usiąć, mózg mi nie działa kompletnie.
Mozna sobie wtedy serial obejrzeć w sieci. Alboco.
Internet za darmo nie jest, prąd też nie, ale leci w rachunkach więc jest ok.
Jak skońcę pouczę się o neurobiologii spania. Albo mandaryńskiego. czycoś.

Dziecko 1 ma MDK. Zajęcia w MDKu są fajne bo tanie i fajne (podobno jak piwo jednej ze znanych marek, ale nie będę mówić której bo w sumie się nie zgadzam). No i dziecko ma teatr, taniec, grę na instrumentach, albo piłkę nożną, ping-ponga, czy co tam chce, a oferta jest wielka, w cenie również dla mnie do przyjęcia (czyli w sumie do przyjęcia dla każdego, bo nie znam ludzi aż tak bardzo bez kasy, a przynajmneij nie osobiście).
Raz w miesiacu są biegi dla dzieci (i dorosłych). 2z od dziecka, a impreza zajmująca dzieciom minimum pół dnia.
Są jeszcze zajęcia z wydawnictwem. Zajęcia w bibliotece dziecięcej. Ogólnie jak się jest dzieckiem i nie ma się wielkich wymagań to się znajdzie coś dla siebie.

No i to, że sobie wyobrazam jak z dzieckiem 1 jedziemy konno ku zachodzącemu słońcu ciągle pozostaje w strefie marzeń, no ale chociaż teatr tańca się dziecku 1 udaje.

Dziecko 1 i 2 mają też droższe zajęcia, które są kontynuowane zależnie od chęci ojca biologicznego, co jest bardzo irytujące, ale w tłumie uczuć z poprzedniego postu niewiele zmienia.

Sporo rzeczy też da sie pozyskać. Hitem jest pozyskanie laptopa dla dziecka 1. Działa. Pozyskałam krzesło do biurka, zastawę stołową... nie pozyskałam jeszcze telefonu sensownego dla siebie. a chciałabym taki, zeby moje mooce robić w trakcie dziecięcych zajęć również. Zawsze pozyskiwanie różnych rzeczy dla dzieci wychodzi mi lepiej niż dla siebie samej.
Taka chyba uroda matek. czycoś.


wtorek, 27 października 2015

emocjanalnie

Ta emocjonalna strona to straszna masakra, byłoby prościej bez niej.
Co czuje człowiek biedny?
1) wstyd i powiązana z nim niechęć do siebie. Bo jak można być tak nieogarniętym dorosłym. I jeszcze dzieci w to pakować. To nieładnie, brzydko i nie wypada aż tak sobie życiowo nie radzić
2) lęk, strach, ogólne poczucie zagrożenia. To pierwsze uczucie rano i ostatnie wieczorem. Bo nie wiesz kiedy z domu wylecisz albo kiedy znów w placówkach oświatowych będą na coś zbierać. I już gubisz się w tym co jest niezapłacone najbardziej
3) tu powinien być gniew, ale go nie ma. A szkoda, może by budził, dawał kopa do działania, ale ja czuję smutek, ogromny obezwładniający smutek, w którym wszystko to, co bym mogła ze soba i dziećmi, domem i relacjami społecznymi zrobić miesza się w szarą masę z grudkami i przygniata człowieka od góry i spowalnia i sprawia, że jedyną sensowną aktywnością jest położenie się i poczekania jaż cegła spadnie na głowę.
4) Niechęć do innych. Inni nie są winni temu, że mają więcej kasy. Nie trudno mieć więcej kasy w sumie. Ale i tak paskudne połączenie zazdrości i poczucia niższości wobec innych + osamotnienie w tej sytuacji sprawia, że po prostu położyć się należy w miejscu, w którym nikogo nie ma i tam na tą cegłę czekać.
5) Jeszcze się czuje miłość do dzieci, jakąś chęć chronienia ich, która mówi Ci, że w nieodremontowanym, zabałaganionym domu z Tobą będzie lepiej niż w placówce wychowawczej o czystych ścianach i pogłogach, gdzie dyrektor dostaje 4 tysiaki na dziecko miesięcznie. Gdybym widziała czasem na raz taką sumę, życie byłoby prostsze.Miłość do dzieci dodatkowo napędza pkt. 1
6) jakiekolwiek pozytywy, np. radość taka niepewna i podszyta smutkiem i strachem z każdej strony, związana głównie z tymi momentami, które nie mają nic wspólnego z prawdzitym zyciem i można o tej paskudnej sytuacji zapomnieć.

Jednak wstaję co rano, chociaż to trudne. Jednak myślę o tym, zeby dzieci pozostawic bez większej traumy, jednak chcę być dobrym przykładem, chociaż sprowadzałoby się to (jak najczęściej jest) do grania w warcaby i umiejętności wysłuchania jak dobrze pójdzie i przytulenia dwójki dzieci na raz.. Nie chcę, zeby dzieci poszły w moje ślady, ale też kompletnie nie nadaję się do walki o rzeczywistość i o każdy kolejny dzień egzystencji bo przecież nie życia.

Tyle. Idę spać, jutro kolejna walka.

poniedziałek, 26 października 2015

Wielki sukces

Przeżyłam dzień i to dobrze, bo w sumie egzystowanie z dnia na dzień jest podstawą. Wróciliśmy pieszo, żeby oszczędzić na biletach, godzinka spaceru nie robi w końcu na nas wrażenia. Jutro Dziecko1 idzie na tajne komplety, są daleko, trzeba będzie czymś podjechać.
"Mama, a czemu mogę sobie tylko bułkę kupić?"
Dobrze, że w placówkach oświatowych jest obiad, za który nie mam zaległości w płaceniu, więc Dzieciska dostają chociaż tam coś sensownego.
Są takie krótkie momenty, kiedy jestem w pracy i wykonuję tą bezsensowna rzecz, albo kiedy z kimś fajnym gadam, że na chwilę zapominam o dziurze w koncie i w tym miejscu w mózgu, gdzie u innych ulokowany jest ośrodek zarabiania i inteligencja finansowa.
Koty chodzą głodne. Jeszcze kilka dni na smrodzie po oparach, oby tylko chleba i obkładu starczyło.
Czytam relację z fajnego koncerty na którym mnie nie było, bo w sumie tylko takie rozrywki mnie ostatnio czekają. Darmowe koncerty w plenerze już się skończyły.
Mózg ludzki zabawnie działa, jak funkcjonuje dobrze, to trochę znieczula na rzeczywistość. I właśnie dzisiaj chodziłam troche znieczulona. Może schudnę jeszcze trochę na Sylwestra na przykład. Chociaż nie rozumiem tej motywacji, po prostu bedą mnie fajerwerki budziły. No, ale przynajmniej wiem, że istniejje. Dla niektórych jest ważna.

niedziela, 25 października 2015

Żale i jęki na powitanie

To nie jest blog do czytania tylko do pisania.
To bedą żale i jęki, których nie mam sumienia wylewać na znajomych, zwłaszcza, że pewnie będą sie czuli jakoś zobowiązani w związku z tym zaczną się wycofywać po cichu ze znajomości. Jeśli Cię znam, proszę, nie czytaj tego ;)

Fakty są takie. Lat mam ponad 30 chociaż mniej niż 35. Wykształcenie takie sobie. Pracę z tych, które powinno się wykonywać za studenta przez rodziców dofinansowywanego. I dzieci sztuk dwie. I koty, również dwie sztuki. No i to tyle z tych plusów.
Minus jest jeden, ale wielki i przytłaczający - brak kasy. Po prostu nie mam środków, żeby przeżyć kolejne miesiące w całości. Może jakby dni były o 6 godzin dłuższe a miesiące o jakieś 1,5 tygodnia krótsze to coś bym pokombinowała, ale tak to jedna wielka czarna dupa.
Możliwe, że pieniądze szczęścia nie dają. Nie wiem. Nigdy ich tyle nie miałam, zeby nie były czynnikiem ograniczającym i zaburzającym równowagę.

No i owszem może i powinnam o tym pomyśleć robiąc dzieci, ale też wtedy byłam z kimś z kim miało być tylko lepiej. A przynajmniej wolę to tak pamiętać. Trudno. Chciałabym, żeby tej biedy nie odziedziczyły ale cóż, bogactwa nie odziedziczą na pewno.


A u nas piszczy, skrzeczy i się pruje.
Dzisiaj zaszalałam i kupiłam chleb i mleko.
Dziecko 1 bedzie miało kanapki w szkole i będzie prawie normalnie.
W końcu to koniec długiego miesiąca. Do końca tygodnia może będę miała już pseudo-alimenty wypełniające mi dziurę w koncie w drobnej części.

Premia by się przydała
Albo cegła na głowę.

I ja wcale nie mam deprescji, ja mam po prostu przytłaczający brak środków.

Czytałam kiedyś książkę pani, która opisywała swoje dochodzenie do równowagi finansowej samotnie z czwórką. No ale to było w Niemczech. I tak ją podziwiam.

Marzenia mam wielkie. Zapłacić w końcu do końca mieszkanie. Zasponsorować dzieciom to, co chcą z zajęć pozalekcyjnych (chociaż w sumie i tak dużo robią, ale chciałby więcej). Kupić książkę. Remont jakiś... Zacząć chodzić regularnie do potrzebnego mi lekarza, który pomoże mi się nie skończyć przed dorosłością dzieci. Kupić sobie buty. Moooże pojechać na wakacje na 4 dni z dziećmi do jakiegoś taniego domku w górach. Prawo jazdy zrobić. Pojeździeć jeszcze kiedyś konno. Takie tam szalone marzenia.

A rzeczywistość taka, że każde zakupy to trening matematyki. I tyle.