środa, 25 listopada 2015

dzieciowo

Codziennie dzieci budzą się koło 6 rano (ja oczywiście wcześniej). Codziennie idziemy na przystanek (nie blisko), jedziemy autobusem do szkoły i przedszkola, gdzie dzieci spędzają minimum 9 godzin. Potem przychodzę po nie i idziemy na tramwaj (jeszcze dalej) jedziemy na zajęcia z dzieckiem 1, w piątki też 2. Wracamy do domu po 19. jedzenie/mycie/ czytanie/spanie. Staram sie zachować jakąś normalność, w końcu zajęcia dziecko 1 lubi, inne dzieci też mają a dziecko 1 sie nie daje. Dzisiaj wracałam tylko z dzieckiem 2 (+ jego rowerek i graty) tramwajem. Zasnęło mi na kolanach, ale długo nie pospało.
To nie jest normalne.
Normalne to by było, gdyby dzieci budziły się same (pewnie koło 8), gdyby nie trzeba było martwić się o jedzenie, gdyby po wstaniu mogły wyjść do ogrodu/sadu/lasu, gdzie mogłyby sie po prostu bawić cały dzień jak chcą. Żeby miały swobodny dostęp do książek, sprzętów komputerowych, klocków, materiałów plastycznych, instrumentów desek, sprzętów garażowych, mini laboratorium. Żeby jadły kiedy są głodne, sikały kiedy im się chce, a nie kiedy trzeba wyjść, spały kiedy sa zmęczone a nie kiedy trzeba. Żeby biegały razem z psami, kotami (o ile z kotem się da biegać), kurami, królikami i całą tą menażerią. Żeby decydowały o sobie.
I obiecuję sobie samej, ze doprowadzenie do takiego stanu wiecznej leśnej szkoły będzie pierwszym moim celem jak tylko wygram kupę kasy w lotto.
Ideałem dla mnie jest wychowanie Ronji.
Tymczasem przemierzamy codziennie tą samą długą drogę komunikacją miejską, zamykam moje dzieci dobrowolnie w placówce. Nie takiej złej jak na nasze warunki, ale i tak placówce, gdzie nauczyciel musi nadzorować wybory, nadzorować zabawę, pilnować bezpieczeństwa (po co? Bo mam taką niepopularną opinie, ze lepiej pozwolić dziecku złamać sobie rękę niż złamać mu psychikę), czystości i ogólnie byc organem nadzorująco-egzekwującym. A piszę tu o szkole freinetowskiej, czyli i tak dzieci mają tam więcej do powiedzenia niż w przecietnej podstawówce.
Ja idę do pracy, odsiedzieć bite 8 godzin na tyłku robiąc coś, co nie wnosi nic dobrego do rzeczywistości, po prostu jest. Przynosi kasę w za małej ilości. W tym czasie tracę dzieci. Duże w sumie dzieci, których nie trzeba nosić stale, które chcą bawić się w grupie z innymi dziećmi, a i tak czasem chcą przyjść o czymś chwilę pogadać, a mnie nie ma. A jak jestem to się spieszę (nie złośliwie, po prostu czas mamy okrojony).
Dzieć 2 chodzi w tym tygodniu do przedszkola z kaszlem. Nic mu więcej nie jest, ale przedszkolankom to nie pasuje. I mi też nie. Dziecko chore, nawet tylko trochę, przytula się więcej i częściej, szybciej sie męczy. Bawi się całkiem dużo, nie unika trudnych zadań, ale potrzebuje więcej rodzica. A mnie nie ma, bo odgórny przykaz jest karania procentami premii za chorobę własną lub dziecka. A kasa jest potrzebna i już. Nic z tym nie zrobię, bo nie wiem co bym mogła.

sobota, 14 listopada 2015

żulski sklep

Wiadomo, ze po ciuchy chodzi się do ciuchbudy, czyli , dla niewtajemniczonych - lumpeksu. Dzieki niemu (i znajomym ze starszymi dziećmi) moje dzieci chodzą ubrane jak ludzie. Ale co z innymi potrzebami, takimi jak, w przypadku dziecia2 - potrzeba warcabów? Rozwiazaniem jest żulski sklep.

 Żulski sklep to połączenie komisu i pchlego targu. Nabyć tam można wiele sprzętów różnych. Czystą kasetę magnetofonową, trutkę na szczury (prawie całe opakowanie), maszynkę do mięsa, w różnym stanie rozkładu: gitary, zabawki, sprzęty AGD, kubki, talerze, rowery (te raczej mocno zmaltretowane), dzieła wątpliwej sztuki, tony książek mniej lub bardziej sensownych, filmy na kasetach wideo, ceramiczne kaczuszki, lampy z kloszem z frędzlami.... takie tam niezbędne sprzęty.
Sklep ma specyficzny klimat, 3 babcie, każda w swoim lokaliku i pan Rysiu od Dużych Sprzętów i otwierania boxu. BOX to trzeci lokalik, zamknięty, za to z widoczkiem na ceramiczne figurki tancerek zaraz obok pudełka "Zatrute ziarno". W zeszłym roku była reklama "Resztki tapet - dobre do pakowania prezentów", ale chyba wszystkie resztki już wyprzedali.

Sprzęty są poupychane zajmując całą dostępną przestrzeń, zostawiają przejście dla chudego człowieka (biedni rzadko są grubi w końcu). Jak się człowiek przyjrzy, to rzeczywiście stoją na półkach, nie na sobie, ale trzeba się przyjrzeć, zeby to dostrzec.
Jest też gablotka, z której można kupić order albo grawerowaną łyżkę.

W Żulskim Sklepie nabyłam juz kilka książek: "Harry Potter i insygnia śmierci", "Mała książka o demokracji", jeszcze jakiś niby przewodnik do drzew i motyli.
Wczoraj kupiłam tam warcaby - 1,50z i grę karcianą "Maratony Polskie" - 5z.

Żulski sklep ogólnie zmienny jest, kiedyś chodziły tam tylko okoliczne dziadki z bramy, czuć, a często również widać było otwarty kibel na otwartym zapleczu, ale teraz się cywilizuje (zrobili drzwi) i sądząc po ilościach studentów staje się ważnym punktem na hipsterskiej mapie mojego miasta. Dobrze, że na razie ceny zostają takie jak były.

Także bycie biednym zmusza do zaznajamiania sie ze zwyczajami wiekowych autochtonów...

poniedziałek, 9 listopada 2015

jak nie urok to podwyżka za przedszkole

To taki moment kiedy już wiesz, ze jesteś na bagnie , wiesz, ze się nie wygrzebiesz a tu cię jeszcze jakiś pieprzony utopiec zaczyna wciągać.
Bo oczywiście w placówce nic załatwić sie nie da. I jak zmieniła rada miasta warunki płatności za przedszkole to koniec kropka nie da sie inaczej i zamiast z 300z będę z 400 wyskakiwać co miesiąc za przedszkole. Bo przecież samotne matki świetnie zarabiaja a poza tym maja jeszcze ALIMENTY, więc już bez przesady z tymi dogodnościami.
No i mamy w placówce bardzo empatyczną sekretarkę. Nie da sie. Bo się nie da. Bo się nie da i już. To nie pierwsza taka akcja.
Zawsze mogę wysłać do niej męża jakby co, prawda?

Nosz urwał nać.

Chce mi się ryczeć, ale nie bedę, dzieci nie śpią, poczytać im muszę, jeszcze tylko jakieś 40 minut udawania, że mi wychodzi potem chyba sama pójdę spać.
Jutro niestety sie obudzę. Nie liczę na żadne dobre zdarzenia jak wygrana w totolotka albo cegłówka w głowę, więc możliwość zaśnięcia na stałe też nie wchodzi w grę.

Prawda jest taka, ze nie chce być z nimi sama, nie radzę sobie i nie mam najmniejszych szans na zmianę tej sytuacji. I to też kwestia tylko kasy, bo czas im mogę poświęcić cały, ja dla siebie potrzebuje tylko snu. Ale jak i tak nie dociągam do połowy miesiąca a co tu mówić o końcu, a tu mi jeszcze dowalają przedszkolem i ogólnym brakiem empatii, to się okazuje, że dno w którym jestem ma drugie dno.

niedziela, 8 listopada 2015

Dobry ze mnie człowiek

Telefon znalazłam. Konkretnie to znalazło go dziecko1 na torach przy przystanku. I, chociaż to było dość problematyczne, udało mi się go oddać. I myślę sobie, że w porządku postąpiłam i że w końcu dziecku1 też ktoś tak oddał telefon (ale dużo gorszy).
I jeszcze myślę - sprzedałabym go za 1500 z na alledrogo i miałabym za co przeżyć po mniej więcej 12 listopada do końca miesiąca.
Ale co tam, dobry uczynek został mi zliczony w wielkiej księdze... a nie, pomyłka, jestem ateistką, żadnej księgi nie mam

Miałam weekend urodzinek wśród znajomych moich dzieci. Mam dość, wyprało mnie to psychicznie. I finansowo również, ale psychicznie bardziej.
Dwie urodzinowe skrajności a w obu czułam się źle. Ja nie pasuję nigdzie.
Dzieci o dziwo czuły się lepiej w skrajności 2, bez aranżowanej zabawy i ze starszymi dziećmi w mniejszej ilości, na domówce.

Ja to nie wiem,od stada młodych pięknych i kasiastych mam głowa bolała mnie bardziej, niż od starszych -mamy, taty + kuzynka i kanał National Geograpfic (który ogólnie pomagał).

Potrzebuję butów. Moje sie już rozwalają. Nie widzę w przyszłości wolnych nawet 80z na tanie w taniej buciarni a co dopiero na takie, które przetrwają do końca sezonu, więc użyję butaprenu, może przetrwają trochę dłużej.
Za to wyskoczyłam z 10z na buty dla dziecia2 w ciuchbudzie, czyli sukces.


Nauka holenderskiego po angielsku mi nie idzie ze względu na problem dziurawego mózgu. Wszystko mi z niego wylatuje.
Nawet tan angielski, mimo, że w sumie codziennie go słucham albo czytam, mam na poziomie niskim i pełzającym i już w sumie wiem, ze nic się nie zmieni.

Ogólnie nic się nie zmienia. Stale jest ten sam zapętlony kawałek, urywek egzystencji, w którym staram się przetrwać i stale tak samo mi to nie wychodzi. Potrzebuję po prostu kasy, która da mi poczucie jako takiego bezpieczeństwa, które z kolei pomoże załatać dziury w moim mózgu. Ale oczywiście to absolutnie nie możliwe, i nie działa wmawianie sobie, że jest inaczej i że coś mogę z tym zrobić.



czwartek, 5 listopada 2015

wyskakuj z kasy, matko

Znów muszę zapłacić. tym razem basen dziecia 2 i pianino dziecia1. O ile pianino w MDKu jest finansowo do przyjęcia, basen to porażka. Nieobecny ojciec moich dzieci niby miał zapłacić, ale ups, nie ma już kasy.
W tym miesiący znów oleję czynsz, w końcu nawet jeszcze przedszkola i szkoły nie zapłaciłam, pójdzie mi na to pół wypłaty.

Co tam, twardym trzeba być nie miękkim, bułki kupować zamiast wielu paczek środków nasennych.

"Niech Pani zagra w totolotka, jest 9 milionów" zachęcał mnie starszy pan w tramwaju. To chyba bardzo widać, że moje szanse na zdobycie jakiejś wystarczajacej kasy są tak minimalne.  "ja zawsze gram jak są większe pieniądze" Pewnie, za 2 miliony nie warto w ogóle zwlekać się z łóżka. Głupio mi było spytać ile najwięcej wygrał. Chyba nie za dużo, skoro męczył się tramwajem ze mną i moimi rozwydrzonymi dzieciakami.









Nie wiem, czy zdajecie sobie sprawę z potwornego zagrożenia, jakie sprawia dziecko, które zasnęło w tramwaju, zwłaszcze, ze siedzi na siedzeniu (nie ustępuje miejsca) razem z siostrą. Może spaść! I pobrudzić pasażerom buty chyba. Co z tego, że całkiem duża siostra go trzyma. Dzieci się nie liczą.

Zaczynam uczyć sie holenderskiego. Nie żeby mi to było do czegoś potrzebne, ale jest taki MOOC to czemu nie.

Pozdrawiam słowiańsko moich rosyjskich czytelników :P

środa, 4 listopada 2015

Ogóle zmęczenie materiału

Jestem zmęczona. Budzę się zmęczona, kładę sie spać i zasypiam jeszcze zanim dobrze się położę. Nie ma opcji wypoczynku Dom-szkoła/ przedszkole -praca-szkoła/0przedszkole - zajęcia dodatkowe i do domu a wszystko pieszo/komunikacją miejską z gratami i rowerem dziecia2.
I tak się pocieszam trochę, że moje dzieci jakieś te zajęcia jednak mają, mają o czym opowiedzieć znajomym, którzy wyskakują z 3-cyfrowych kwot za jakieśtam full-wypas rzeczy dla dzieci. Nasze nie są full-wypas, ale nadają sie wystarczajaco.

Skończyłam kurs "The mind is flat". Fajny, chociaż nie było odpowiedzi na pytanie dlaczego niektórzy są taką ekonomiczną czarną dupą jak ja.
Z szaleństw na dziś - kupiłam zarówkę bo 2 tyg temu mi się przepaliła.
I jeszcze nie wymyśliłam odpowiedzi na pytanie dziecia 1 o to dlaczego jesteśmy biedni.

Idę spać, żeby jutro się niestety znów obudzic...

niedziela, 1 listopada 2015

dyniowy król

Nie zdążyliśmy wydrążyć dyni. "Dziecowe" przyszło jakos tak nie idealnie.
Za to jeszcze nic nie zapłaciłam, więc mam złudzenie, ze mam kasę na koncie i przez to chodzę do sklepu po bułki bez strachu o brak funduszy. Nawet kostium dzieciowi 2 kupiłam w lumpie. Dzieć1 dostał zęby.
Szaleję

Biedni nie są dobrymi rodzicami. Jak się całymi dniami chodzi nosząc ten cały strach i ogólny stan poddenerwowania, to moze i można dla tłumu być kwiatem lotosu na tafli jeziora, ale już dla własnych, osobistych dzieci jakoś to nie wychodzi. Nawet jak nie chcę to właśnie one obrywają, a potem przenoszą ten styl na swoje relacje z innymi. Odjazd. Moze opcja sprzedania dzieci bogatym Norwegom i za zarobione w ten sposób korony popełnienia samobójstwa w pięknych okolicznościach przyrody nie jest taka zła... dobra, taki żarcik, trauma może spowodować trwały uraz.
Tyle, że nie wiem, czy funkcjonowanie w takich warunkach również nie powoduje trwałego urazu.

Tak czy siak było halloween, dzieci były przebrane i wesołe, grobów żadnych tu nie mam do obskoczenia, dalsza wyprawa to za długa wyprawa jak dla mnie, a jutro znów od początku straszliwy poniedziałek...